Każdy z nas marzy o wysportowanej sylwetce i zgrabnym ciele tak samo, jak każdy z nas chciałby być zdrowy, sprawny i silny. Mówienie, że kochanego ciałka nigdy za wiele jest zwykłym pierdoleniem i okłamywaniem samych siebie. Nie znam człowieka, który byłby prawdziwie dumny ze swojej nadwagi. Nawet największy grubas, gdzieś tam głęboko, pod zwałami tłuszczu okalającymi nie tylko ciało, ale i mózg, podświadomie wizualizuje sobie siebie, jako boskiego żigolo. A czy ktoś z was widział kiedykolwiek boga seksu z fałdami tłuszczu wypływającymi spod ubrania?
No właśnie…
Jak to zrobić, żeby się nie narobić, a wyglądać
Szczerze? Nie wiem. Co więcej – nie chcę wiedzieć.
Rozpoczynając swoją przygodę ze sportem od wielu trenerów usłyszycie, że trzeba trenować ciężko. Co rozsądniejsi polecą wam raczej, by trenować mądrze. Według mnie natomiast najlepsze efekty można osiągnąć łącząc oba podejścia.
Ja wiem, że to niepopularne, że teraz każdy szuka dróg na skróty, chce wszystko od zaraz, na już, na wczoraj. Pragniemy magicznych diet, pigułek-cud, pięciominutowych programów, które zagwarantują nam natychmiastowe efekty. Nikomu do głowy nawet nie przyjdzie, że można trenować ciężko, powoli, kon-sek-went-nie, w dodatku nie mając żadnych gwarancji sukcesu. Jeśli tak faktycznie jest to mogę z pełną odpowiedzialnością stwierdzić, że…jestem nikim.
Ucieczka od ciężkiej pracy to nie dla mnie. Zresztą jeśli śledzicie moje poczynania to dobrze o tym wiecie. Nigdy nie bałem się zmęczenia, potu zalewającego twarz i ciało czy zakwasów sprawiających, że wstanie z łóżka stawało się osobistym, życiowym Everestem. Co więcej, od jakiegoś czasu każdy trening sprawia mi coraz większą frajdę. Nieustannie jednak muszę pamiętać, że za chwilową przyjemnością stoi większy cel. Dlatego, by cały swój wysiłek jakoś usystematyzować, nadać mu konkretny kształt i charakter potrzebowałem planu.
Nie oceniaj książki po okładce
Trąbiłem o tym na fejsie od kilku dobrych dni nie podając wszakże zbyt wielu szczegółów. Aczkolwiek prawda jest taka, że każdy mógł sobie sprawdzić w Internetach, o co chodzi z tym całym P90X. Warto mieć jednak na względzie jeden fakt: opinia innych zawsze będzie tylko ICH opinią, nie naszą. I czytając moje przemyślenia na temat obecnych treningów również miejcie to na względzie.
Zgodnie z informacjami wynalezionymi w czeluściach sieci P90X to program fitnessowy, co było dla mnie bardzo mylące, fitness bowiem zawsze kojarzył mi się z zabawą dla panienek (w sumie nadal tak uważam, dlatego w rozmowach porównuję całość raczej do crossfitu). Jak pozory potrafią mylić przekonałem się w mgnieniu oka.
Przyznaję, z początku nie doceniłem pracy Tony’ego Horton’a (autor programu). Wydawało mi się, że można do tego podejść z marszu, ot po prostu założyć strój i zacząć ćwiczyć. Ha, co to, to nie. P90X to nie zwykły trening, to faktycznie bardziej styl życia. Do płyt DVD mamy książki, tabelki w Excelu, harmonogramy, programy żywieniowe. Wszystkiego jest od groma, ale naprawdę warto przyjrzeć się temu bliżej, bo dosłownie każdy wyciągnie masę przydatnych informacji na własny użytek. Dodając do tego 3 różne wersje programu: Classic, Doubles i Lean, P90X2, P90X3 otrzymujemy cały kombajn do rozwoju naszej sprawności. Jestem przekonany, że każdy znajdzie coś dla siebie.
Co do samych ćwiczeń: w wielkim skrócie P90X składa się z 12 treningów trwających około godziny-półtorej. Trenujemy 6-7 razy w tygodniu przez, uwaga, 90 dni. Tak, pełne trzy miesiące ostrego zapierdalania. Całe szczęście treningi są urozmaicone i praktycznie każdego dnia katujemy inną partię mięśni w zupełnie innym stylu. Zapewniam, że nudzić się nie będziecie. Jeśli dodacie do tego nadchodzące lato, słońce, plaże itd. to odpowiedź, czy warto, nasuwa się sama 😉
Okej, żeby nie było, że wszystko dostaniecie za darmo. By w ogóle zacząć ćwiczenia będziecie potrzebować:
mózgu. Podstawa. Bez tego ani rusz. Na nic zda wam się trening, jeśli nie będziecie myśleć, co robicie, po co i dlaczego. Na nic wasze wysiłki, jeśli nie uświadomicie sobie kluczowego faktu: sam trening NIE BĘDZIE wystarczający do osiągnięcia choćby takiej przemiany, jak na zdjęciu poniżej. Kluczowym czynnikiem była, jest i zawsze będzie właściwy sposób odżywiania!!! (słowo dieta ma przeważnie wydźwięk negatywny, dlatego lepiej go nie używaj);
Swoją drogą ta dziewczyna ma na imię Ewelina, jest Polką i pokazuje, że można, a wszystkie te wymuskane fotki z transformacji ludzi po pełnym cyklu nie dotyczą tylko Amerykanów i nie zawsze są chwytem marketingowym.
motywacji – to rozumie się chyba samo przez się. Bez odpowiedniego podejścia, samozaparcia i żelaznej dyscypliny poddacie się po pierwszym treningu (uwierzcie, jest ciężki);
aparatu/telefonu – czymś selfie trzeba przecież robić;
dwóch hantelków, najlepiej ze zmiennymi obciążeniami;
drążka;
harmonogramu. To bardzo ważne, bo widząc na bieżąco własne rezultaty i postępy łatwiej nam utrzymać motywację;
opcjonalnie: maty do ćwiczeń (choć, by nie komplikować wszystkiego za bardzo wystarczy zwykły dywan czy ręcznik), pulsometru;
sporo miejsca i dużo czasu.
I ten ostatni punkt to chyba jedyny minus, jaki do tej pory zauważyłem. Nie jest łatwo wygospodarować godzinę, czy nawet półtorej, jak w przypadku cholernej jogi, godziny wolnego czasu. Co prawda dla mnie wymówka o braku czasu nie istnieje, swoje treningi robię przed pracą i mam dzień zaliczony. Załóżmy jednak, że komuś może faktycznie być ciężko. Albo będzie musiał się przełamać, albo zmodyfikować program pod siebie. Opcja odpuszczenia jest najgorszą z możliwych.
Nie sądzę też, choć z natury jestem optymistą, bym po jednym cyklu osiągnął jakieś mega wielkie efekty wizualne. Sylwetka na pewno mi się poprawi (co już zauważam), jednak bez przesady. Zresztą zobaczycie sami, gdy już ukończę program. Jeśli nie jesteście jeszcze przekonani może wtedy się zdecydujecie.