Przeciętny dwudziestopięciolatek nie istnieje – ile ludzi tyle marzeń

0
361
Przeciętny dwudziestopięciolatek nie istnieje – ile ludzi tyle marzeń

Przede wszystkim nie ma czegoś takiego jak przeciętny dwudziestopięciolatek. I tutaj notka mogłaby się zakończyć, ale…Zrobiłam przegląd swoich równolatków, lub ludzi około tego. W swoim środowisku znam ludzi, którzy mają dzieci. Wtedy marzą oni o własnym domu/drugim dziecku/odrobinie snu i spokoju.

Znam takich, którzy marzą o pracy. Skończyli studia, szukają pracy, nie mają jej, mieszkają na garnuszku u rodziców. I czekają na mannę z nieba z ofertami pracy „w ich zawodzie i za minimum dwa tysie na rękę”. Co by na żel do włosów i na puder starczyło. Uprzejmie informuję, że to tak nie działa, a rodzice kiedyś stracą cierpliwość do „bezczynnego poszukiwania pracy”.

Znam takich, którzy marzą o sławie… i nigdy jej nie osiągną. Bo wierzą, że studia artystyczne i tylko siedzenie na kanapie zapewni im blask niczym światełko do nieba na WOŚP. I brylanty. I złote pufy. I dużo wina.

Znam takich, którzy skończyli I stopień studiów, później poszli na II, ale na zaoczne, w tygodniu pracując. Najczęściej? Przypadek schematu, z którego najprawdopodobniej nie wyjdą. Bo studia zawiodły, ale magisterkę trzeba mieć, a praca? Najczęściej nie wymarzona, ale pierwsza lepsza, taka się trafiła i nic nie robię, aby ją zmienić, bo tu mi ciepło, spokojnie i co z tego, że na przykład traktują mnie jak śmiecia. Dobra… najczęściej jest tak, że na II stopień rodzina odmawia dofinansowania i trzeba samemu zarabiać na „swoje wydatki” (książki, jeansy, żel, puder, tusz do rzęs i wakacje w Kołobrzegu, ewentualnie nową grę, bo z książkami na początku się zapędziłam).

STOP. Aby pracować w wymarzonej pracy należy usiąść, pomyśleć, czego by się tak właściwie chciało. Chwila… myślenie = ból. No to sytuacja jest rozwiązana wróćmy do dwudziestoparolatków…

Są tacy, którzy pomyśleli i wymyślili, że ich celem jest rodzina, dzieci i tak dalej. Chwała im za to, będzie miał, kto pracować również na Szynszylowe kieszonkowe, bo emeryturą tego nie nazwę. Powiem więcej. Mogę wziąć to maleństwo i pójść do parku, na spacer, na plac zabaw, do ZOO, do Palmiarni, zająć się, nie ma sprawy, z chęcią. Ostrzegam tylko, że mogą mieć dziwną Ciotkę.

Są tacy, którzy zaczynają kolejne studia. Z różnych przyczyn – dla legitymacji, dla funu, dla przyjemności, dla przedłużenia studenckiego życia. Tej grupie ludzi nieśmiało przypominam, ze to, ze jesteście na I roku studiów, nie oznacza, że macie 19/20 lat, ultraszybki tryb regeneracji po alkoholowej libacji i równie niska odporność na sen. Wasz cel jest inny? OK, nie mam pytań.

Są tacy, którzy nie mają marzeń dalej niż na przyszły tydzień lub najbliższe wakacje. Owszem jakaś praca jest, ale tak poza tym to wieczne imprezy. Czyste życie z amerykańskiego serialu(najczęściej z amerykańskim serialem od rana do wieczora), tylko zamiast niebieskiego pokoju z falbankami i biegania i śpiewania jednocześnie rodzinny dom. Ku uciesze babci, bo ma, komu gotować i wkurzeniu rodziców, bo się nie dokłada do Czynszu. Są jeszcze wersje, które wyfrunęły z domu. Wtedy należy zamienić słowo Rodzic na współlokator i powinno być dalej dobrze.

Znam też ludzi, którzy mają plan. Na dzisiaj na jutro i na pojutrze. I trzymają się go. A gdy coś nie wyjdzie chcą skakać z mostu. Nasze życie nie zależy tylko od nas, ale również od „sytuacji rynkowej”, na którą często nie mamy wpływu. Więc dislike za brak elastyczności.

Znam też takich, którzy chwytają byka za rogi i robią swoje. Spełniają marzenia, zmieniają prace, dzisiaj we Włoszech, jutro w Turcji. I to jest ich pomysł na życie, a nie zapchajdziura. Chwała im, bo inspirują ludzi. Wkurzają mnie, bo trudno z nimi pogadać przy kawie inaczej niż przez Skype. A najchętniej robiłoby się to godzinami.

Znam też takich, którzy mają plan. Chcą czegoś, będą do tego dążyć i w przeciwności do poprzednich, są tak elastyczni, że zawsze wyjdzie na ich, albo zmienia plany i przerobią wszystko tak, że będą najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. Tak, znam takich ludzi i za każdym razem jak z nimi rozmawiam, chcę ich nosić na rękach.

Znam też takich, którzy chwytają bylejakąpracę, bo to pomaga im w realizacji celu. Albo idą na kolejne studia bo to ich przybliża do celu. Szacun. Od zera do bohatera i będę trzymać kciuki za takich ludzi, bo są bardziej wytrwali niż komukolwiek z zewnątrz się wydaje. Ale to są przypadki, częste na początku, niewiele dochodzi do końca. Z czasem zmieniają się plany. I wracamy do wygody obecnego stanu mimo traktowania. Niektórym się udaje. I to buduje. 

Jeżeli masz możliwość i życie samo nie narzuciło Ci tego, co będzie dalej to usiądź, pomyśl, znajdź swój pomysł na dorosłość i zacznij go realizować (tak, czasami zahaczając o pracę inną niż wymarzoną, ale wkład własny też trzeba skądś mieć). Bo starzenie się nie jest sztuką, każdy z nas to zrobi. Grunt, aby to zrobić po swojemu od początku, jeżeli możesz. A jak nie możesz, bo na przykład masz dzieci, jesteś uwikłany w mafii albo jeszcze inne przypadki losowe. To odwróć to na swoja modłę.

Dlaczego punkt widzenia zależy od punktu siedzenia? O czym marzysz? Zapomnij o „nie wiem” albo „mam wszystko”, bo to oznacza śmierć głowową. O czym ja marzę?

Dwudziestopięcioletni Szynszyl marzy o własnym kawałku podłogi. Pod konkretnym adresem. Zderza się z rzeczywistością i grzejnikami, bo jest ich pełno w tym miejscu. Ale czas dorosnąć i nie pozwolić, aby dorosłość zastała Szynszyla nieprzygotowanego i zderzyć się go z realiami. Na coś Cię nie stać? Albo zapierdalaj bardziej, albo nie jest Ci to w tym momencie tak bardzo niezbędne. Ewentualnie masz przyjaciół, internet i sptyciarze.pl. Tylko trzeba się obudzić i powiedzieć „I want”.

Później pójdą kolejne studia (dla spełnienia marzeń o skończeniu uczelni zapewne 😉 czyli cel ) zmienię pracę, albo praca mnie i kupię kota. I będzie miał na imię Amadeusz. Albo polecę w kosmos. (Zbieram zapisy na karmiących kota podczas mojej nieobecności!).

Jeżeli tylko powiem, że chcę. I będę chciała na tyle, aby coś z tym zrobić. I przejść tą długą, krętą ścieżkę.
Obudzić się teraz, aby nie obudzić się za kilka(naście?) lat i stwierdzić, że woda wywaliła mnie na brzeg nie tam gdzie chcę być.

A może chcę płynąć dalej?
A może już teraz chcę wyjść na brzeg i pójść w las?
Albo zamieszkać sobie nad rzeczką życia o tutaj i rozbić sobie namiocik?

P.S. Największą zaletą marzeń i planów jest to… że można je zmieniać. Nawet z dnia na dzień i z godziny na godzinę.